Wcale nie jestem taka twarda. Czasem wydaje mi się, że w ogóle. Zero. Nul. Zawieszona między dwoma światami niekiedy nie wiem do którego przynależę. Upór i determinacja kompletnie tu nie pomagają. Pchają nie wiadomo gdzie i po jaką cholerę, burząc zbudowany niegdyś porządek. I niegdyś układ idealny. Absolutnie wystarczający. Spełniający wszystkie wymogi. Warunki wszystkie. Wszystkie o których istnieniu wiedziałam.
Przeczytałam gdzieś wpis, że wielu Gruzinów dałoby wiele, by już nigdy do Gruzji nie wrócić. To jest paradoks. Mnie się przecież serce kraja z tęsknoty. No, ale ja nie jestem Gruzinką. I nigdy nie będę. Chociaż…wczoraj składając gruzińskim mamom życzenia z okazji Dnia Matki (tak, w Gruzji święto to przypada 3 marca) przyjaciel napisał „i dla Ciebie, bo jesteś pół Gruzinką”…Miłe…. Wzruszenie wywołuje. Zadumę. I pogłębia tę niebotycznie bolącą ranę. Cholera jasna!